Marketing niedopatrzeń
Miałam ostatnio ciekawą historię. Ktoś mnie zaprosił na warsztaty zdrowego gotowania. Pomyślałam: „Świetnie! Pójdę to jest coś dla mnie.” Po warsztatach miał być jakiś występ kabaretowy, stwierdziłam, że pewnie na tym nie zostanę, bo warsztaty zdecydowanie bardziej mnie kręciły. Okazało się, że całość odbywała się w atrakcyjnym hotelu. Oczywiście pojawiło się też pytanie: Gdzie jest haczyk? Jednak lubię eksperymenty, więc postanowiłam pójść.
Wchodzę do środka i witają mnie urocze, atrakcyjne Panie, które kierują nas do sali. Wtedy widzę logo na drzwiach i już wiem gdzie się znalazłam i co mnie czeka.
Początek okazuje się irytujący. Młode osoby, krzątające się w chaosie po sali, jakby nie wiedziały co się dzieje. Obiecują, że wszystko potrwa krótko, ale już samo oczekiwanie to 10-15 minut nie wiadomo czego… Wtedy uśmiecham się do sobie i mówię: „No dobrze”, wyciągając z torebki ołówek i notes.
Jest to oczywiście prezentacja produktowa. Powstrzymam się tutaj od podawania nazwy marki, ponieważ moim celem jest pokazanie Ci czego warto unikać i w jaki sposób można się uczyć na błędach innych, niż wskazywać palcem na konkretną firmę, która ma przyzwoity produkt, tylko metody pozostawiają wiele do życzenia.
Po chaotycznym i dziwacznym początku, podczas którego handlowcy rozdają kupony konkursowe, służące oczywiście do zbierania danych osobowych (bo już za moment nastąpi wielkie losowanie atrakcyjnych nagród o wartości tysięcy złotych). Rozglądam się dookoła i widzę, że część ludzi z dziką radością podaje swoje i…. dane znajomych, bo na odwrocie trzeba polecić nazwiska i numery telefonów do kilku wybranych osób. Wychodzi na środek gość w zabawnym, metroseksualnym stroju. Wyluzowany, przynajmniej nie wygląda jak przedstawiciel handlowy, ale dla tej grupy? (na sali są osoby w przewadze 40 -70 lat). Wita nas, przedstawia grupę i przystępuje do prezentacji po raz kolejny obiecując, że wszystko potrwa krótko.
Odpalają dziwny film o produktach, który przykuwa uwagę obcojęzycznym głosem, dziwnymi, małymi napisami, szybko zmieniającymi się na dole filmu i walką o to, żeby wideo wyświetliło się prawidłowo. Co objawia się przesuwaniem okienka filmu w trakcie trwania prezentacji! Słyszę szmer na sali, trudno stwierdzić co ludzie myślą, ale z pewnością nie powala ich to na kolana. A szkoda, bo dalsza prezentacja jest już dość dobrze przygotowana, choć prowadzący lekko mamrocze (ma zdaje się problemy z dykcją). Jednak robi kilka efektownych tricków w czasie prezentacji, wywołując oklaski wśród publiczności.
Zakłada zręcznie kotwicę i potem wystarcza już tylko magiczne zdanie: „Podoba się Wam?”. Na co sala reaguje gromkimi brawami. Ciekawe czy mają podstawionych ludzi… Cały czas jednak czekam na zdrową kuchnię i warsztaty, które obiecywali na biletach. Okazuje się, że wjeżdżają potrawy z paczki i owoce w lukrze. Zgroza! Jeśli ktoś pisze o zdrowej kuchni, wypadałoby dotrzymać słowa. W tym przypadku jest to kuchnia instant, a nie zdrowa. Być może pomysłodawcy doszli do wniosku, że odbiorca jest mało inteligentny i się nie zorientuje…?
W czasie trwania wiele się dzieje na scenie, niestety większość ludzi na końcu sali ma ograniczone pole widzenia. Można się domyślić, że jeśli czegoś nie widzisz, to trudniej jest Ci to zrozumieć, a jeszcze trudniej wywołać w Tobie efekt „Wow, chcę tego!”. Do tego w ostatnich rzędach śmierdzi spalenizną, co totalnie nie współgra z celem całej prezentacji.
Pod koniec prezentacji, która miała trwać krótko, a trwała z półtora godziny obiektywnie można było dojść do wniosku, że produkt był przyzwoity. Co do wywołanych emocji… podejrzewam, że Ci, którzy się zdecydowali na zakup, poczuli efekt „Wow” jednak wielu wyszło bez umowy…
Osobiście zorganizowałabym całość inaczej. Nie lubię takich metod i gdyby nie wartości poznawcze, irytacja przepędziłaby mnie z tej sali w ciągu pierwszych 5 minut. Są firmy, które prowadzą jeszcze taki rodzaj marketingu i pewnie on działa dla niektórych grup ludzi, jednak dla młodszego pokolenia jest to forma mało skuteczna, a w końcu to są ludzie, do których będzie kierowana coraz większa grupa produktów. Świat się zmienia, a marketingowcy według mnie za tym nie nadążają. Gdyby cały event był rzeczywiście warsztatami, podczas których każdy mógłby dotknąć i sprawdzić produkt, to przekaz byłby skuteczniejszy, a efekt znacznie lepszy.
Jeżeli to, co robię podoba Ci się i rozważasz zatrudnienie mnie jako coacha, zapisz się na bezpłatną konsultację.
Nie ma jeszcze komentarzy.